|
Psychika
Głęboko w tunelu iskrzył się jakis przerwany kabel.Lampy zawieszone pod sufitem niedawały oswietlenia,albo swieciły bardzo słabo.Przejście było w miarę wąskie,po jednej ze stron stały szafki,a zaraz obok na łańcuchach zwisała beczka z jakimś płynem w środku.Po dorugiej stronie wiły się rury i przewody.Wszystko było pokryte rdzš,brudem i kurzem.W powietrzu unosił się zapach stęchlizny.Ściany zimne i chropowate napewno nie były stworzone by się na nich opierać.
Koniec holu był ukryty w ciemności,lecz gdy lepiej się przyjżało można było dostrzec powierzchnię od której odbijało się otoczenie.Bez wątpienia była to zbroja środowiskowa,jakiegoś martwego żołnierza.Pokryta brudem,błotem i breją występującą w zimie zpołaczenia topniejącego śniegu i piasku.
Nie on żyje,pancerz lekko się podniósł po czym opadł.Zarysy stawały się coraz ostrzejsze.Pośród ciemności leżał w rogu oparty o ścianę żołnierz.Na nogach leżał karabin,z kolei na którym ułożone były ręce w stalowych rękawicach.Nałożony hełm,z zamkniętą przesłoną,zasłaniał twarz.
Kolejny oddech zaparował na chwilę przesłonę.Czuł,że się trzęsie choć tego nie widzi.Trząsł się z zimna,ze strachu.Nie pamiętał już od kiedy mu towarzyszy.Myśli plątały mu się po głowie...
"Gdzie jest granica? Gdzie jest granica wytrzymałości ludzkiej psychiki? Nie wiem,jednak jestem pewny,że już dawno ją przekroczyłem.Nikomu nie ufać! tak jest najlepiej,najbezpieczniej.Za dużo straciłem.Miłość,przyjaźń napewno nie istnieje.Kiedyś istniały,teraz jest to niemożliwe,bo gdyby było inaczej siedziałbym w tej chwili w domu.
A tak...
Serce czymże ono jest? Czym było? Ludzie potrafili oddać życie za ukochaną osobę,a dziś?
Czy ja jestem zdolny do miłości? Do oddania za kogoś swojego życia? Z pewnością NIE.Parę lat temu napewno lecz od tamtej pory upłynęło sporo wody.Tyle razy mnie krzywdzono,poniżano,szydzono,odrzucano,że moje serce stało się tak twarde jak stal w której teraz siedzę.Od dawna jestem obojętny na takie 'błache sprawy'.Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego,za dużo tego było."
Chaos,jeden wyraz tyle znaczeń.Z pewnościš zawitał do jego umysłu.Był wszędzie.W tym co mówił,myślał,czynił.Możnaby przypuszczać,że jego życie zmieniło się w nieustanną walkę z chaosem,aż w końcu sam się nim stał...
"Dziwne,zawsze pociągało mnie średniowiecze,szczególnie wojownicy z tamtych czasów.Byli dzielni,honorowi,potrafili oddać wszystko za sprawę za którą walczyli.W pojedynkach liczyły się umiejętności,doświadczenie,spryt i odwaga,a nie jak obecnie,większy kaliber spluwy w ręce.Wiem,że tamtym facetom w sprawach odwagi i honoru nie dorastam do pięt,ale w jednym się z nimi równam,dumš.Dumš,o której nie miałem bladego pojęcia,która teraz stała się jednym z głównych priorytetów w moim życiu.Chyba jestem nienormalny.Już nikt tak nie myśli,nikt nie postępuje tak jak ja,nikt nie rozumie tego co robię.A może ci co mówią,żebym się leczył mówią prawdę? Może to oni mają rację a nie ja?"
Ogarniały go coraz mroczniejsze myśli,z każdą sekundą miał więcej pytań,lecz nie potrafił na nie odpowiedzieć.
"Jest jedno wyjście,już parę razy o tym myślałem,ostateczne wyjście"
Coś przemknęło obok iskrzącego się kabla.
"Cień,czyżby mnie wytropiły? To niemożliwe,zatarłem wszystkie ślady,nie znajdą mnie.Z pewnością sobie wymyśliłem.Urojenia niedługo zawładną całym moim umysłem.Urojenia? Może je sobie wymyśliłem? Może tego pomieszczenia nie ma? nie istenieje,może one nie istenieją.Pewnie mi się coś śni.Tak naprawdę zasnołem w pociągu lub gdzieś."
-Nie to nie sen...-zamamrotał,tak cicho,że nawet stojąc 0.5m od jego ust nic by się nie usłyszało.
Otrząsnął się.Uderzył się kilka razy w hełm,podniósł karabin,sprawdził magazynek,przełączył bezpiecznik.Ścisnął mocniej uchwyt,położył palec na spuście.
Tym razem był już pewny.Po ścianach zamigotało kilka kolejncyh cieni.Z głebi wydobywały się ciche skrzeki.Zbliżały się,coraz bliżej i bliżej.Czuł,że zaraz mu pęknie głowa.Momentalnie przeładował,przełączył na ciągły ogień i puścił serię.Błysk wystrzału rozświetlił korytarz.Strzelał chaotycznie.Kule trafiały w podłogę,sufit,ściany,szafki.W końcu skończyła się amunicja,ale skrzek nie ustawał.Gorzej,stał się donoślejszy,bardziej przeszywający.Przeładował.Znowu strzelał,bez opamiętania.Szył kolejne magazynki.Zużył zapasy.Wtedy stał i rzucił karabin przed siebie.Z pasa wyjął pistolet.Tym razem starał się celować.1,2,3 magazynek i znowu nic mu sie zostało.Już miał rzucić gnata,ale przypomniał sobie,że ma jeszcze jeden nabój,trzymał go na 'specjalną okazję.'Włożył go do komory lufowej,wymierzył.Coś go zatrzymało przed strzałem.Lepszej okazji nie mógł sobie wyobrazić.Miał dwa wyjścia.Albo umrzeć powoli,czując każdy skrawek swojego ciała,który jest odgryzany.Albo skonać szybko i prawie bezbolenie.Minęła jeszcze chwila.Podniósł pistolet w górę.Huk wystrzału rozniósł się po korytarzach,salach,pomieszczeniach,aż w końcu wyszedł na powierzchnię niesiony wiatrem,który miał przynieć znienawidzioną burzę nieżną...
|
|